Złodziej / Thief (Michael Mann, 1981)

Debiut kinowy Michaela Kennetha Manna. Ten doświadczony reżyser telewizyjny (The Jericho Mile, Sierżant Anderson), podjął najlepszą dla nas widzów decyzję i poszedł w kierunku pełnego metrażu. Thief z 1981 roku wyznaczył całą przyszłą drogę reżysera, pokazał jakie filmy będzie kręcić. Już otwierające sceny mogą wywołać delikatny uśmiech satysfakcji na kinomanach. O tak, to film Michaela Manna. Po 5 minutach już wiedziałem, że będzie świetny.
Kamera zawieszona wysoko w wąskiej uliczce. Oczywiście, że noc (bo nikt tak, jak Mann nie sprzeda nocnej miejskiej turystyki). Kamera powoli obniża się do poziomu wąskiej uliczki. Deszcz tak mocny, że zaległy spacer z psem przekładamy na rano.
Światła, neony, refleksy w rozległych kałużach i samochód, który jak zawsze spełnia ważną rolę filmach reżysera. Samochód, który ma nie tylko ładnie wyglądać w nocnych świetlnych feeriach. Ma wozić bohatera, zawsze mężczyznę, zawsze samca alfa.
Tytułowy Thief, w tej roli James Caan, to zawodowiec. Profesjonalista w każdym calu, który idealnie wpasował się do społeczeństwa ze swoją kryminogenną naturą. Tak jak w późniejszych obrazach reżysera, także i tutaj bohaterem jest antybohater. Złodziej, z bogatą kartoteką, znany i cieszący się szacunkiem w półświatku. Frank, za dnia to sympatyczny, dobrze prosperujący biznesmen. Handluje używanymi samochodami. Spotyka się z kobietą. W nocy? Zrzuca skórę, zakłada kominiarkę i robi to w czym czuje się najlepiej. Kradnie. Okrada sejfy, bo je zna najlepiej, bo otwierania sejfów uczył się od najlepszego. Frank nie jest typem złodzieja, który wpada, ładuje wszystko do reklamówki i biegnie do lombardu. Każdy jego skok jest zaplanowany, w każdym rabunku chodzi o konkretną rzecz pod klienta. Diamenty dla tego, dokumenty dla innego. Wszystko ustalone, kupiec już czeka z gotówką.
Frank jest tak dobry w swoim fachu, że w końcu zostaje zauważony przez grube ryby. Te, które częściej pływają w nocy niż w dzień. Te, które zawsze mają szoferów. Mafiozo trzymający w garści niezliczone ilości brudnych interesów, człowiek, który może załatwić wszystko. Nieżyjący już Robert Prosky, grający rolę Leo, to aktor charakterystyczny, w tej roli spisał się świetnie. Zgrywa kumpla, przyjaciela. Frank ma problem z urzędem adopcyjnym? (kartoteka nie pomaga)
Nie ma żadnego problemu. Leo załatwi dzieciaka. Dziewczynka, chłopak? Czarny, biały, żółty? Leo załatwi wszystko. Jego propozycja jest nad wyraz kusząca. Sejf, jeden z trudniejszych w karierze naszego złodzieja. Nagroda jest jednak niespotykanie duża. Skuszony Frank przygotowuje więc swoją najtrudniejszą robotę.
Najważniejszy w tym filmie Frank, to klasyczny przykład bohatera, którego pomimo wielu wad jesteśmy w stanie obdarzyć sympatią. Nieco porywczy, jednak honorowy. Jak bohaterowie kolejnych filmów Manna, również i ten uwikłany jest w specyficzny związek z kobietą, tutaj z kobietą o imieniu Jessie. W tej roli śliczna Tuesday Weld. nominowana 4 lata wcześniej do Oscara za drugoplanową rolę w filmie W poszukiwaniu idealnego kochanka.
Tutaj, jak to u Manna, gra kobietę, która najchętniej skryłaby się pod męskimi skrzydłami. Trochę z tyłu, przestraszona, a przede wszystkim wpatrzona w swojego mężczyznę. Jeżeli złodziej chce spokojnie dotrwać do emerytury, powinien pozostać w cieniu, nie wychylać się, a już na pewno nie angażować się w żaden związek. O ile Jessie jest w stanie wnieść wiele dobrego w świat Franka, to pojawiający się w życiu złodzieja Leo na pewno nie. Wszystko zatem zmierza do finału.
Nie można zapomnieć o tym, że zawodowiec może pracować tylko z zawodowcem. Zatem prawą ręką Franka jest Barry. Specjalista od wszystkiego: kierowca, snajper, prawdziwy przyjaciel. Jest paru reżyserów na świecie, którzy ponad związek kobieta-mężczyzna, stawiają męska przyjaźń, jak chociażby Pasikowski u nas. Jako widzowie jesteśmy w Złodzieju pewni tylko jednego. Właśnie Barrego, on nigdy nie zawiedzie Franka.
Heist-movie? Owszem. Jeden z lepszych. Bezbłędny James Caan, twardziel w skórzanej kurtce, z jedną ręką na kierownicy, z drugą przewieszoną przez drzwi. Oby więcej takich kinowych złodziei. Reżyser nie szczędzi nam niespodzianek. Na ekranie pojawia się Denis Farina, a w roli złodziejskiego guru sam Willie Nelson, legenda amerykańskiego country.
Na to wszystko deser. Powinien pojawić się na koniec. Po tak doskonałym posiłku. Deser w postaci ścieżki dźwiękowej w wykonaniu Tangerine Dream dostajemy od pierwszej minuty. Od wspomnianej kamery, która sunie w dół wraz z rzęsistym deszczem. Mann ma doskonały gust muzyczny. Tangerine Dream ze swoją całą elektroniką powoduje, że nocne miasta, w których rozbrzmiewają dzikie klawisze Edgara Froes’a i jego muzycznej świty wyglądają jak futurystyczne Los Angeles z Blade Runnera.
Produkcją zajął się Jerry Bruckheimer, obecnie uważany za najlepszego w branży. W 1981 roku minęła dekada od kiedy rozpoczął przygodę z kinem. Tak naprawdę to zaczął budować swoje producenckie imperium. Złodziej na pewno mu w tym pomógł.
Złodziej to ważny film, będący inspiracją dla wielu późniejszych obrazów. Sam Mann w swojej Gorączce tworzy postać bardzo bliską Frankowi. U innych twórców przykładów można odnaleźć równie wiele. Chociażby Drive, w reżyserii Nicolasa Refna w swojej strukturze przypomina bardzo Złodzieja. Gosling, kryminalista, za dnia zwykły obywatel. Wrobiony w szemrany biznes. Kobieta, która musi uciekać i krwawy finał. Odniesień we współczesnej kinematografii jest z pewnością więcej. Co z tego wynika? To, że Michael Mann nakręcił film, który po ponad 30-stu latach ogląda się wciąż wyśmienicie.