Tlen / Kislorod (Iwan Wyrypajew, 2009)

Adaptacja awangardowej sztuki teatralnej? Jeśli to ma w ogóle działać, efektem musi być równie awangardowy film. Ale czy nie za bardzo? Publiczność Nowych Horyzontów uważa, że w sam raz.
Sądząc po dotychczasowym dorobku, Iwan Wyrypajew jest raczej dramaturgiem niż filmowcem. Pomimo że zrealizował już dwa filmy – debiutancką Euforię nominowaną do Złotego Lwa w Wenecji, oraz „Tlen”, oparty zresztą na jego własnej sztuce – nie należy się spodziewać, by miało się to zmienić. Być może właśnie dlatego z taką łatwością i wdziękiem porzucił tradycyjny sposób prowadzenia filmowej narracji na rzecz fragmentarycznej konstrukcji przypominającej hiphopowy koncept-album. „Tlen” rozpoczyna się od żywego zdjęcia dwojga wykonawców – Karoliny Gruszki i Aleksieja Filimonowa – wraz ze spisem utworów.
I rzeczywiście podzielony jest na rozdziały przypominające teledyski, pełne nasyconych kolorowych zdjęć, dobrej muzyki elektronicznej i poetyckich rozważań, przypominających nieco wiersze Marcina Świetlickiego. Ten karkołomny pomysł sprawdza się znakomicie w tym, na czym wielu starych wyjadaczy połamało już sobie zęby – filmowej asymilacji tekstu teatralnego. Aktorzy, na scenie będący w centrum uwagi widza, tutaj przeniesieni zostają do studia nagraniowego, by komentować, kłócić się i snuć opowieści w symbiozie z dźwiękiem i obrazem.
Owe deklamacje, spory i opowieści, choć ubrane w proste słowa i jaskrawe metafory, dotyczą rzeczy na granicy metafizyki. Wychodząc od historii morderstwa popełnionego z miłości przez młodego chłopaka z prowincji, nawiązując do Biblii i wojny z terroryzmem, reżyser snuje rozważania o duchowej pustce współczesności i o dławiącym głodzie absolutu. Tytułowy tlen to symbol wszystkiego, co gdy raz poznane – staje się niezbędne do życia, tak jak niezbędna dla chłopca staje się rudowłosa piękność poznana w mieście. Jakby pod wpływem tej metafory większość obrazów towarzyszących tekstom ma tonację niebieską, choć ruda czupryna i kolorowe ubranie postaci kobiecej tworzą soczysty kontrapunkt.
„Tlen” to kino mocno niestandardowe, ale w dobrym znaczeniu. Trudno znaleźć jakąś oczywistą wadę, poza może jedną – natłokiem wrażeń. Szybkie tempo montażu i deklamacji tekstu (sam Wyrypajew sugerował dubbing – czytanie napisów wyświetlanych z taką szybkością to mordęga) nie tyle męczy, ile pozostawia widza w przekonaniu, że nie zdążył doświadczyć tego filmu w pełni. Można co prawda, jak zaleca zresztą reżyser, zostawić w spokoju znaczenie słów i zająć się ich rytmem, muzyką, odbiorem na poziomie czysto emocjonalnym.
Jeśli chodzi o mnie, niestety tekst wydał mi się zbyt interesujący, bym mogła go sobie odpuścić. W efekcie po zakończeniu projekcji poczułam się tak, jakbym właśnie przeczytała w całości tomik poezji, oglądając przy tym MTV. Po pewnym czasie to wrażenie mija i można już we własnym, spokojnym tempie przemyśleć ten film i wyrazić dla niego uznanie.