Rycerz Pucharów / The Knight of Cups (Terrence Malick, 2015)

Terrence Malick rozpoczyna swój najnowszy film opowieścią o księciu, wysłanym przez ojca do innego kraju, by odnalazł bezcenną perłę. Gdy młodzieniec dociera na miejsce, zostaje poczęstowany winem, które sprawia, że zapomina o swej misji i pogrąża się we śnie. Głos jego ojca wzywa go i przypomina o zadaniu, nie ma jednak mocy, by odczynić urok. Historia jest kluczem do Rycerza pucharów – hipnotycznej symfonii dźwięku i obrazu, podzielonej na epizody noszące nazwy zaczerpnięte z kart Tarota.
Tajemnicza kraina to u Malicka, jakże odkrywczo, Hollywood, przedstawione tu jako magiczny labirynt, pełen blichtru i piękna, głośny i nic nie znaczący. Śniący książę to Christian Bale pracujący tu jako scenarzysta, przechadzający się po ekranie z nieobecnym wyrazem twarzy, jakby stale nasłuchiwał ledwo słyszalnego głosu. Bierny obserwator barwnego korowodu imprez, rodzinnych dramatów, pięknych kobiet, własnych licznych romansów. Tytułowa karta Małych Arkanów to jego znak – znak niezdecydowanego marzyciela, poszukiwacza wrażeń, uwięzionego między prawdą a kłamstwem. Stoi z boku, dostrzegając miałkość tego świata, nie potrafi go jednak porzucić.
Rycerz pucharów budzi ambiwalentne uczucia. Z jednej strony, potraktowany jako videoart, posiada ogromną siłę rażenia. Z drugiej – ze swoim patosem, podniosłymi sentencjami, nie do końca szczęśliwymi pomysłami na inscenizację niektórych wątków – ociera się o kicz i bufonadę. Trudno jest wdrożyć się w jego specyficzny, wzniosły ton. O wiele bardziej przemawia do mnie rytm i kompozycyjna precyzja, a także wspaniałe zdjęcia, nadające przypadkowym wędrówkom bohatera i jego równie przypadkowym romansom dziwnego, nieziemskiego uroku.
Ostatecznie na korzyść filmu Malicka przeważył fakt, że tuż przed nim obejrzałam Mr. Holmes Condona. Co by nie sądzić o Rycerzu pucharów, jest to kino zupełnie innego formatu, niż filmy, które wychodzą spod ręki hollywoodzkich wyrobników. I w dodatku takie, które broni się samo – Malick, znany odludek, nie przyjechał promować swego filmu do Berlina.