Dni gniewu / I Giorni dell’ira (Tonino Valerii, 1967)

Miasteczko Clifton niczym nie różni się od pozostałych miasteczek na Dzikim Zachodzie. Jest tu saloon, gdzie można napić się whisky i pograć w karty. Jest szeryf pilnujący porządku. Jest bank, w którym ludzie trzymają swoje oszczędności. Jest budynek sądu, gdzie wymierzane są kary, przy czym nie trzeba czekać na sędziego kilka tygodni jak w wielu innych westernach – tutaj sędzia jest na miejscu i w każdej chwili może skazać delikwenta na śmierć lub więzienie. Możliwe, że jest nawet kościół, ale ludzie chodzą tam okazjonalnie, częściej zaś przesiadują w saloonie przy szklaneczce whisky.
Główna ulica miasta jest czyściutka, co bardzo dobrze świadczy o mieszkańcach, ale i o pogodzie, trudno tu o deszcz, zaś niebo jest zwykle bezchmurne i słońce oślepia wspólnotę. O czystość dba tutaj jeden człowiek. Na imię ma Scott, nie jest Indianinem ani Meksykaninem, a jednak uważany jest za osobę gorszej rasy, kogoś kogo można bezkarnie bić i poniżać. Wkrótce sytuacja diametralnie się zmieni za sprawą tajemniczego przybysza, Franka Talby’ego. Dzięki temu człowiekowi Scott zamieni miotłę na rewolwer i już nikt więcej nie odważy się go uderzyć ani powiedzieć o nim złego słowa.
Scott Mary wydaje się człowiekiem stworzonym do broni palnej. Gdy otrzymuje własnego colta bardzo szybko uczy się nim posługiwać. Jego zręczność i celność stają się legendarne jak w przypadku słynnego Doca Hollidaya, który zmarł na gruźlicę, bo żadna broń nie była w stanie powalić go na ziemię. Frank Talby próbuje zrobić ze Scotta swojego następcę i przekazuje mu kilka lekcji, które mają go nauczyć właściwego postępowania. Młodzieniec jest pojętnym uczniem, ale stopniowo wzbierają w nim agresja, gniew i chęć zemsty, które nie pozwalają mu puścić w niepamięć dawnych urazów. Sędzia, szeryf, właściciel saloonu, bankier, okoliczny ranczer i nieobliczalny bandyta – Scott Mary przekonuje się, że szczególnie jedna lekcja Talby’ego jest warta zapamiętania: „Nikomu nie należy ufać”.
Dni gniewu to doskonały przykład spaghetti westernu. Kapitalne strzelaniny, pomysłowe dialogi, barwne postacie, efektowne hiszpańskie plenery – wszystko sprawia, że ogląda się to z dużą przyjemnością, ani chwili nie odczuwając nudy. Do zalet wypada też zaliczyć przepiękny temat przewodni, którego autorem jest Riz Ortolani. Aktorski duet Lee Van Cleef i Giuliano Gemma jest w swoim żywiole. Obaj specjalizowali się w rolach zabijaków z Dzikiego Zachodu i takie też role odgrywają u Tonino Valerii. Gemma jest nieco podminowanym, ale zachowującym względny spokój, nowicjuszem, który wkraczając na drogę rewolweru zatraca dawną tożsamość, staje pomiędzy dobrem a złem i musi zdecydować, po której stronie się ostatecznie opowiedzieć. Van Cleef jest natomiast bandytą, konsekwentnie kroczącym kryminalną ścieżką i tylko świetny strzelec jest w stanie go zatrzymać, by nie narobił więcej szkód.
Bardzo udany jest scenariusz filmu, który solidnie portretuje wiodących bohaterów poprzez dialogi, konflikty i konfrontacje. Finałowa strzelanina w opanowanym przez bandytów Clifton jest świetnie zrealizowana, ale w pamięć zapada również kilka innych fragmentów, takich jak np. pojedynek z ładowaniem strzelb w biegu albo pożar saloonu i otwarcie w jego miejsce nowego lokalu. Film polecany szczególnie tym, którzy myślą, że prawdziwe spaghetti westerny to tylko filmy Sergia Leone z muzyką Ennia Morricone. Otóż nie, Tonino Valerii, który później pracował z duetem Leone-Morricone (Nazywam się Nessuno, 1973) nakręcił wcześniej bardzo udany spag-west Dni gniewu, cechujący się interesującą fabułą, dobrym aktorstwem i ciekawymi bohaterami, którzy na oczach widzów ulegają metamorfozie. Niby niczego oryginalnego tu nie ma, ale dzięki przemyślanemu scenariuszowi schematy westernu ożywają, nabierają energii i tempa, nurtują w równym stopniu co w najlepszych amerykańskich klasykach.
Obecność postaci kobiecych ograniczona została do minimum, zaś intryga skupia się na męskich zabawach, podczas których słabi spotykają się z lepszymi, a zwycięzcy z przegranymi. Frank Talby i Scott Mary rozgrywają partię kart, najpierw grając przeciwko mieszkańcom osady, potem przeciwko sobie nawzajem. W przeciwieństwie do Deadwood w Clifton nie ma moralnego zepsucia, burdeli ani błotnistych, zasyfionych zaułków. Ludzie sprawiają wrażenie uczciwych obywateli, którzy żyją zgodnie z prawem. Mają jednak na sumieniu kilka grzechów, takich jak wyżywanie się na słabeuszach i całkowita bezradność w obliczu nadchodzącego zła. Nie jest to film tak epicki i stylowy jak dzieła Leone, nie jest też tak dziki i brutalny jak najlepsze dokonania Corbucciego, ale jest za to mistrzowsko sfilmowaną opowieścią o tym, jak trudno odróżnić dobro od zła, jak łatwo zaufać oszustowi i zabójcy, jak trudno przerwać pasmo zbrodni, gdy już zasmakowało się w zabijaniu. Prawdziwa perła włoskiego przemysłu rozrywkowego.