Brytyjskie czarne charaktery

Istotnie, niepisaną regułą Hollywoodu jest: gdy słyszysz brytyjski akcent, masz już swój czarny charakter. Nie każemy przecież rodzimym milusińskim, Tomowi Hanksowi czy Bradowi Pittowi, paradować po ekranie, strzelając do niewinnych dziewic i gwałcąc naszych żołnierzy (czy może odwrotnie).
Zresztą furda z akcentem. Brytyjscy aktorzy zagrali co prawda ikony amerykańskiej historii i kultury – Abrahama Lincolna (Daniel Day-Lewis) i Batmana (Christan Bale), ale stworzyli też znakomitą ekipę złoczyńców. Najczęściej eleganckich, wykształconych, z klasą – ludzi, z którymi chętnie zjedlibyście obiad, o ile to nie Wy bylibyście głównym daniem. Oczywiście w każdej dobrej kompanii znajdą się też zgniłe jabłka, i tym nie poskąpimy słów potępienia. Oto oni.
* W rankingu pojawiają się aktorzy, którzy pochodzą z Wielkiej Brytanii (Szkoci i Walijczycy też się liczą) lub mają pochodzenie irlandzkie, ale mieszkają na stałe w Anglii. Film musi być pochodzenia amerykańskiego lub być amerykańską koprodukcją, w której realizacji wzięło udział jedno z wielkich hollywoodzkich studiów filmowych (w takim wypadku wymieniam je w nawiasie). Unikałam również reżyserów Anglików, z żalem odrzucając filmy Boyle’a i Vaughna.
1. Sir Anthony Hopkins – Milczenie owiec
Obleśnie standardowy wybór, niestety trudno go było uniknąć. Hopkins jest Walijczykiem, ale też brytyjskim szlachcicem, który otrzymał tytuł od samej Queen of England. Za zasługi dla swojej kultury w postaci kultowej już kreacji erudyty-kanibala Amerykanie nagrodzili go Oscarem w duecie z partnerującą mu na ekranie Jodie Foster. Od dłuższego czasu mieszka w Stanach z podwójnym, amerykańsko-brytyjskim obywatelstwem.
2. Christian Bale – American Psycho
Kolejny Walijczyk na liście, w dodatku też od dłuższego czasu mieszka w USA. W młodości grał jednak u Branagha w adaptacji „Henryka V” Williama Szekspira, zaś na scenie debiutował w towarzystwie samego Rowana Atkinsona, postąpmy zatem zgodnie z maksymą once a Brit, always a Brit i zaliczmy go do elitarnego grona. Bale nie wzbudza we mnie wielkiego entuzjazmu jako aktor, ale rola w „American Psycho” należy do najlepszych w jego karierze, a z pewnością do najbardziej wpływowych.
3. Gary Oldman – Dracula
Najlepiej pamiętamy mu oczywiście „Leona zawodowca”, on się jednak nie kwalifikuje. Second best zatem – hrabia Dracula. To taka rola, o jakiej marzą aktorzy grający etatowo paskudne typy – złoczyńca tragiczny, który budzi w widzach nie tylko wstręt, ale i współczucie. Na starość Oldman zyskał chyba rozgrzeszenie ze swej brytyjskości i zaczął grywać postaci pozytywne, na czele z dzielnym komisarzem Gordonem. Tym samym amerykańskie kino straciło jednego ze swych najlepszych specjalistów od psychopatów na rzecz znakomitego aktora drugiego planu. Zamienił stryjek…
4. Jeremy Irons – Chciwość
„Bądź pierwszy, bądź najmądrzejszy lub oszukuj.” – oto dewiza Johna Tulda, potężnego CEO i specjalisty od niewidzialnej ręki rynku. Klasyczny przypadek łotra, który jest zbyt sexy, byśmy mogli go znielubić i najmocniejszy punkt „Chciwości”, czyli, jak sama nazwa wskazuje, filmu o Wall Street. Tego roku nikt nie wyglądał lepiej w garniturze, bo akurat nie było nowego filmu o Bondzie.
5. Tom Hardy – Mroczny rycerz powstaje (Warner)
Christopher Nolan to w połowie Brytyjczyk, co być może wyjaśnia, dlaczego pół obsady Batmana wywodzi się z Wysp – cholerny angielski elitaryzm, ot co. Superłotrów tradycyjnie zagrali „obcy” – Irlandczycy (Murphy, Neeson), Australijczyk (Ledger) i Anglik (Hardy). Bane nie jest może przykładem wielkiej elegancji w zakresie odzieżowym, ale słownictwa mógłby mu pozazdrościć niejeden absolwent Oxfordu.
6. Cillian Murphy – Red Eye
Jako się rzekło, Irlandczyk na saksach w USA. Miałam chęć wymienić go jako „Stracha na Wróble”, ale w „Red Eye” dostał znacznie więcej pola do popisu. W roli pozornie milutkiego młodzieńca, który jest w istocie bezlitosnym łajdakiem, terroryzującym współpasażerkę w samolocie, Cillian triumfuje, mrożąc widzów spojrzeniem swych ultraniebieskich oczu. Nie jest to film godny jego talentu, więc z pogodą ducha czekam na więcej.
7. David Bowie – Labirynt (Lucasfilm)
Chyba najbardziej ekstrawagancki z brytyjskich łotrzyków. Grał już wampira, kosmitę, zagrał i króla goblinów, z wdziękiem wywiązując się z zadania, które ugotowałoby niejednego zawodowego aktora. Bowie nie musi w zasadzie niczego udawać – oryginalny ubiór i makijaż to dla niego nie pierwszyzna. A i dystyngowany, choć podszyty humorem, sposób bycia przychodzi mu raczej naturalnie.
8. Michael Fassbender – Prometeusz (Fox)
Pół Niemiec, pół Irlandczyk, na stałe zamieszkały w Anglii. Jego rola w „Prometeuszu” to instant classic i choć sam film nie reprezentuje sobą nic specjalnie ciekawego, to Fassy z pewnością zajmie miejsce w panteonie najznakomitszych androidów światowego kina. Tuż obok Anglika Sir Iana Holma – filmowego Asha z pierwszej części „Obcego”.
9. Ralph Fiennes – Czerwony smok
Zapewne powinnam tu wymienić „Listę Schindlera”, ale wiecie co… To była dobra rola, ale zbyt wyrazista jak na poważny film o Holocauście. Poza tym obsadzenie syna Albionu w roli nazisty… wstydź się Spielbergu. Przy „Czerwonym smoku” nie mam ideologicznych problemów. Kolejna wymarzona postać dla etatowego odtwórcy psychopatów, czyli potwór, który się waha. Tak, Dolarhyde jest przerysowany, ale kto w tej historii nie jest.
10. Alan Rickman – Robin Hood: Książę złodziei
Włochaty i obleśny, zły Szeryf z Nottingham. Jeśli ktoś w ogóle pamięta ten film, to chyba tylko ze względu na niego. Ostatnio Rickman pokazał, że nadal potrafi, grając Sędziego Turpina w burtonowskim „Sweeneyu Toddzie”. Tak naprawdę jednak najbardziej lubię go jako Metatrona, głos Boga w „Dogmie” Kevina Smitha.
W zapasie:
Benedict Cumberbatch – Star Trek: Into Darkness
Tak, wiem, że to trochę na wyrost – film jest dopiero w postprodukcji. Ale hype już rozkręca się w najlepsze, a Benek to jeden z najciekawszych młodych Anglików na dzielni. Jestem pewna, że poradzi sobie koncertowo i bez trudu dorówna wymienionym powyżej tuzom.
OŚLA ŁAWKA
1. Jeremy Irons – Dungeons & Dragons
To będzie jeden z tych dni, kiedy raczej nie gramy, nieprawdaż? – skomentował Ironsa Nostalgia Critic. Faktycznie oglądanie go w tym filmie to przerażające widowisko. Irons tłumaczył się, że potrzebował pieniędzy na świeżo kupiony zamek – ale skoro już je wziął za aktorstwo, to mógł trochę poaktorzyć, zamiast się tak groteskowo wygłupić. Z drugiej strony – kiedy mam zły humor, wideorecenzja „Dungeons & Dragons” zwykle rozjaśnia mi dzień.
2. Sean Connery – Rewolwer i melonik
Zły film z dobrymi aktorami, zawierający słynnego Szkota ubranego w strój misia. Connery naprawdę nie musiał tego robić sobie i nam.
3. Mark Strong – Robin Hood (Universal)
Kolejna rubież aktorstwa, tym razem wpadająca w doskonałą nijakość. Cały scottowy „Robin Hood” jest godzien tylko zapomnienia, ale Strong osiąga to, co udaje się rzadko komu – zaciera się w pamięci w sekundę po tym, jak znika z ekranu. Gdy pojawia się ponownie, pytamy siebie „kim jest ten facet? Ach prawda, to ten najważniejszy zły koleś.” I tak przez ponad dwie godziny. The horror, the horror…